Słoweńskie zwycięstwo – podsumowanie PŚ w lotach w Oberstdorfie

Pierwszy weekend w ramach Pucharu Świata w lotach w sezonie 2024/2025 za nami. Na skoczni Heini-Klopfer-Skiflugschanze w Oberstdorfie odbyła się próba przed mistrzostwami świata w lotach, które zostały zaplanowane na przyszły rok właśnie w tej lokalizacji.

UWAGA: od tego sezonu konkursy PŚ w lotach będą podsumowywane właśnie w ten sposób, czyli w formie wpisu blogowego opisującego wszystkie dni rywalizacji na jednym „mamucie” w danym sezonie.

Piątek: demonstracja siły Forfanga

Rywalizacja w piątek rozpoczęła się dość niemrawo. Dość nisko ustawiona belka w połączeniu ze zmiennym wiatrem sprawiły, że na złamanie bariery 200 metrów trzeba było czekać dosyć długo – aż do skoku nr 24, który oddał reprezentant Finlandii, Niko Kytösaho. Ten zawodnik niewątpliwie ma w sobie gen lotnika – nawet w słabszej formie potrafił na skoczniach do lotów narciarskich zaskakiwać bardzo dobrymi rezultatami. Rok temu na MŚ w lotach w Bad Mitterndorf przyjechał z raptem 17 punktami Pucharu Świata w skokach na swoim koncie, zdobytymi… w trzech pierwszych konkursach sezonu. Dość powiedzieć, że dwa ostatnie występy Niko przed światowym czempionatem – w Bischofshofen i w Zakopanem – kończyły się nawet brakiem kwalifikacji do konkursu. A tu nagle zaskoczenie. Kytösaho robi 7 miejsce w konkursie indywidualnym, latając przez cały event (z wyjątkiem ostatniej serii drużynówki, gdzie przyszło mu się mierzyć z silnym wiatrem w plecy) za granicę 200 metrów, zbliżając się nawet w jednej z prób do rekordu życiowego – 232.5 metra uzyskane w pierwszej serii konkursu indywidualnego to było raptem pół metra mniej niż ustanowiona dwa lata wcześniej w Planicy życiówka.

No ale wróćmy do rzeczy. Kytösaho poleciał 212.5 metra, niedługo potem Vladimir Zografski poprawił o metr rekord Bułgarii, lecąc 215 metrów, ale żaden z nich nie był głównym bohaterem treningów. Pierwszy trening padł łupem Johanna André Forfanga, który już od Turnieju Czterech Skoczni demonstrował bardzo wysoką formę. Czwarty zawodnik wcześniej wspomnianego ubiegłorocznego czempionatu w Styrii odleciał na 226 metr… czyniąc to bezpośrednio po obniżeniu belki startowej z 20 na 18 stopień. Konkurentów odsadził bardzo mocno – drugi Timi Zajc lądował o 5.5 metra bliżej z wyższego najazdu. Trzecim wynikiem tej rundy było… 205 metrów Kristoffera Eriksena Sundala, co świadczy tylko o jej słabym poziomie.

Na drugi trening – z racji coraz mniej lotnych warunków – zarządzono wyższą, 22 belkę, ale czy to coś pomogło? Niekoniecznie – wprawdzie więcej razy przekraczano 200 metr, ale i tak zwycięzcy tej rundy, a więc Anže Lanišek i Michael Hayböck, nie dolecieli do 220 metrów i to jeszcze z obniżonej, bo 20 belki. Trzeci był goszczący dopiero po raz drugi na „mamucie” Maximilian Ortner, któremu zabrakło pół metra, żeby dołączyć do tego grona triumfatorów drugiego treningu.

Kwalifikacje charakteryzowały się raczej niewysokim poziomem – silny wiatr w plecy i 22 belka były wyzwaniem dla większości skoczków. Tylko 19 skoczków osiągnęło minimum punkt konstrukcyjny. No w takich okolicznościach nie ma co się spodziewać fajerwerków, prawda? Główne role odegrali przede wszystkim najlepsi zawodnicy w treningach – serię petard zapoczątkował Hayböck, lecąc 232 metry. Zaraz po nim swoją życiówkę ponownie poprawił Ortner, doprowadzając do poziomu 236 metrów. Jury, widząc że warunki nośne ulegają poprawie, przed próbą Forfanga obniżyło belkę o dwa stopnie. Decyzja ta się obroniła – Norweg huknął aż 236 metrów, spadając z dość wysoka i jeszcze skracając ten skok o parę metrów. Przyszorował pośladkami o zeskok, co nie umknęło uwadze sędziów – 43 punkty za styl były adekwatną oceną lądowania 29-latka z Tromsø. Belka numer 20 już pozostała do końca, a pozostali skoczkowie raczej się z niej męczyli… no może z wyjątkiem Daniela Tschofeniga i Stefana Krafta, bowiem ci dwaj panowie z Austrii byli jedynymi, którzy po wyczynie Forfanga byli w stanie wjechać do TOP10 kwalifikacji.

Sobota: emocje do samego końca, popis Zajca i Forfanga

Następnego dnia należało się spodziewać, że konkurs dostarczy wiele emocji. Warunki nie uległy zmianie – nadal chmur nie było za wiele, termika była taka jak zazwyczaj, co oznaczało jedno – wiatr w plecy będzie nieodłącznym elementem sobotnich zmagań. Seria próbna była raczej sprawdzaniem, która belka na konkurs będzie najwłaściwsza. Badano belki między numerem 18 a 22. Wybrano ostatecznie… belkę numer 23. Dość odważnie, patrząc na to, że wiatr miał tendencję do odkręcania się w niektórych punktach na boczny, mimo siły dochodzącej do 1.5 m/s. Momentami nawet ten wiatr delikatnie pomagał, ale dopiero w serii finałowej. Pierwsza seria pokazała jednak, że bez skracania rozbiegu jury nie wytrzyma. Żeby było śmieszniej – zrobiono to, jeszcze zanim konkurs miał się rozkręcić. Czas pokazał, że były to decyzje niekoniecznie słuszne, bowiem 226.5 metra Naoki’ego Nakamury czy – o ironio! – 205 metrów Jakuba Wolnego (chociaż zaraz po nim był Domen Prevc) ciężko nazwać odpowiednimi pretekstami do skracania rozbiegu. W pierwszej serii nikt nie poleciał dalej od wyżej wspomnianego, wiecznie uśmiechniętego Japończyka, a i tak liderem był… Forfang, który poleciał 221.5 metra z 21 belki. Za jego plecami czaili się już młodzi gniewni – Zajc i Tschofenig. Na drugą serię jury postanowiło ponownie ustawić belkę na 23 stopniu, ale tym razem uważnie obserwowali, czy sytuacja nie wymknie się spod kontroli (czytaj: nikt nie przeskoczy skoczni). Belkę obniżył dopiero… trener Słoweńców, Robert Hrgota, żeby pomóc Zajcowi w walce o zwycięstwo. Efekt był znakomity – Timi poleciał 233 metry, lądując w dodatku bardzo ładnym telemarkiem. Forfangowi jury już pozostawiło 22 belkę, no ale co z tego! Norweg poleciał dwa metry dalej od Słoweńca, aczkolwiek ponownie lądował ze sporej wysokości i nie zrobił telemarku, co zaważyło na tym, że to nie on triumfował. Zajc został pierwszym liderem nowej edycji PŚ w lotach, a podium uzupełnił jeszcze Domen Prevc, który skutecznie zaatakował pozycję z pierwszej serii Daniela Tschofeniga, wyprzedzając go w ostatecznym rozrachunku o 0.8 punktu. Druga seria stała na wyraźnie wyższym poziomie niż pierwsza, o czym mogą świadczyć 4 loty za 230 metrem i jeszcze 4 w przedziale 220-230 metrów. A co w tym wszystkim najważniejsze – była stabilna i wolna od niepotrzebnych decyzji jury o obniżeniu belki po dowolnym dłuższym skoku. Brawo!

Niedziela: ciężar czerwonego plastronu, atak Domena

Na niedzielne loty należało czekać z jeszcze większym zaciekawieniem. Już o 14:15 ruszały kwalifikacje, co pozwalało wierzyć w to, że resztki „termicznego” wiatru pozwolą na interesujące loty już we wczesnej fazie rywalizacji. No i tak też było – słońce ogrzało zeskok w wystarczającym stopniu, aby w pierwszej połowie rundy kwalifikacyjnej dostarczyć skoczkom sporo wiatru pod narty, co w połączeniu z dość wysoką belką startową dało ciekawe rezultaty. Skorzystali na tym m.in. Paweł Wąsek i Marius Lindvik, którzy pokusili się o ponad 225-metrowe loty. Gdy tylko warunki stały się niewystarczająco sprzyjające dalekim lotom, przywrócono 20 belkę startową. Wiatr w plecy nie był jakiś szczególnie mocny, ale i tak utrudniał uzyskiwanie świetnych odległości. Kwalifikacje wygrał – a jakże – Timi Zajc, który przez ten wiatr się przebił i poleciał 223.5 metra. Na konkurs przygotowano dłuższy rozbieg – 22 belkę startową. Tym razem jury uznało, że wystarczy eksperymentów (chociaż na końcówkę postanowili coś przygotować…) i nie będą ruszać belki. Za to do głosu doszedł wiatr, który kręcił niemiłosiernie – przez kilka minut potrafiło wiać mocno w plecy, po czym nagle wiatr zaczynał zmieniać tendencję na boczny lub wręcz ukośny pod narty. Obejrzeliśmy dwa loty za 230 metr i to w wykonaniu tych zawodników, którzy z punktu widzenia całego weekendu nie byli w tej kwestii szczególnie brani pod uwagę. Byli to Stefan Kraft i Gregor Deschwanden – kolejno 231 oraz 234.5 metra. Żaden z nich jednak nie prowadził po pierwszej serii. Liderem był Domen Prevc, który poleciał 226.5 metra przy wyraźnym ciągu w plecy. Lider PŚ w lotach tym razem zawiódł – Timi Zajc zepsuł swój pierwszy skok, który ulokował go aż na 13 miejscu po pierwszej serii. Wielki finał odbył się z tej samej belki i charakteryzował się już mniejszą loteryjnością. Rywalizacja była niezwykle zacięta i toczyła się głównie w rejonie 230 metra. Najlepszy okazał się Domen Prevc, który obronił się przed atakiem Forfanga z czwartego miejsca. Zresztą, nie tylko Forfanga. Swoje dołożył trener Magnus Brevig, ale też… jury zawodów, które spróbowało przechytrzyć trenera norweskich skoczków, skracając rozbieg jeszcze zanim postanowił to zrobić Magnus. Doszło do tego, że ostatecznie Johann skakał z rozbiegu skróconego nie o jeden stopień, ale o dwa! O ile wcześniej obniżanie belki nie dawało odpowiedniego rezultatu, gdyż Forfang nie osiągał 95% rozmiaru skoczni, o tyle teraz… skoczył idealnie tyle, żeby te punkty uzyskać, a więc 223 metry. Walka o trzecie miejsce na podium była niesamowita, a zapoczątkował ją Jan Hörl 229-metrowym lotem. Obronił się przed zaciekłym atakiem Tschofeniga, który mimo dłuższego o 4.5 metra lotu przegrał z rodakiem punktami za wiatr. Wobec 233 metrów Pawła Wąska był jednak już bezradny. Sundal i Kraft nie dali rady, natomiast Lindvik swoim 227-metrowym lotem postraszył liderów. Pomyśleć, że Marius w poprzednich dniach sprawiał wrażenie niepewnego technicznie i rozregulowanego… Deschwanden też sobie nie poradził, natomiast obronił się Hayböck, któremu zabrakło pół metra do linii 230 metrów. Ogółem w całym konkursie mieliśmy 5 lotów za 230 metrem oraz 16 lotów w przedziale 220-230 metrów. Oczywiście można by było powiedzieć „lot za rozmiar skoczni przy takim konkursie należał się nam jak psu buda”, ale nie zmienia to faktu, że konkurs ten, mimo początkowych problemów z wiatrem, oglądało się naprawdę dobrze. Zarządzanie belką? W 3/4 konkursu niemal wzorowe.

Jednakże ci, co pragną rekordów, muszą pogodzić się z tym, że umiejscowienie w kalendarzu tego obiektu oraz godziny rywalizacji w tym roku nie sprzyjały ich biciu. Heini-Klopfer-Skiflugschanze jest tak położona, że im późniejsza faza sezonu, tym lepiej. Coś jak Letalnica, tylko że godzinę albo dwie później. Zaczynanie konkursów na tej skoczni nie później niż o godzinie 14:00 (i to jeszcze w marcowym terminie) byłoby czymś wspaniałym, szczególnie gdy na niebie chmury nie przesłaniają słońca. W 2022 roku doskonale wykorzystał to Domen Prevc, ustanawiając rekord niemieckiego olbrzyma wynikiem 242.5 metra. Ale FIS forsuje politykę lokowania jak największej liczby konkursów po godzinie 16:00, pod pretekstem większej oglądalności. Musimy to zaakceptować. Teraz czas na półtora miesiąca odpoczynku od lotów. Następny przystanek to Vikersund – potwór po sterylizacji. Na tej skoczni delegatem technicznym będzie – tak samo jak w Oberstdorfie – Aljoša Dolhar, więc trzeba liczyć na to, że na norweskim „mamucie” będzie tak samo skutecznie zarządzał belką i warunkami (rzecz jasna do spółki z Borkiem Sedlakiem), tak jak to robił w tegorocznych konkursach na Heini-Klopfer-Skiflugschanze. Pytanie tylko, co na to Matka Natura? Na Vikersundbakken niejednokrotnie dochodziło do różnych absurdalnych sytuacji spowodowanych przez wiatr. Ale to za półtora miesiąca, a teraz kolejny period, czas przygotowań do MŚ w Trondheim…

Źródło grafiki: Pixabay